Napiszę dziś o samotności i poczuciu niedopasowania.
Nie po to, byś dowiedziała się, jak pozbywać się tych odczuć, ale po to, byś wiedziała, dokąd chcą Cię poprowadzić.
SAMOTNOŚĆ
Samotność.
Samotność.
Samotność.
Stan, który na dłuższą metę jest nie do udźwignięcia przez żadnego człowieka.
Stan, przed którym uciekamy.
Ale…dokąd?
Przecież ucieczka nie ma celu.
Ucieczka to jedynie próba zapomnienia o czymś trudnym, nieprzyjemnym. Próba zagłuszenia tego, co krzyczące. Samotność jest trudna i nieprzyjemna. Jest niebezpieczna. Kierując wzrok w jej stronę – zaczyna nas ogarniać coraz większa pustka. Nie patrz jej w oczy. Wyciągnij z niej to, co chce Ci przekazać i skieruj wzrok w inną stronę. Kieruj go tam, skąd słychać szept „tędy”. Samotność odgrywa bardzo ważną rolę, bo mówi „to nie tutaj”.
Ludzie ganiają za sobą w pragnieniu ucieczki od samotności, a i tak nie znajdują ukojenia. Pozostaje w nich poczucie niedopasowania. Bo przeciwieństwem samotności nie jest towarzystwo.
Przeciwieństwem samotności jest przynależność.
CZŁOWIEK I POTRZEBA PRZYNALEŻNOŚCI
W moim świecie każdy człowiek ma w sobie cząstkę, która wie, gdzie znajduje się jej dom. Dom, to nie miejsce, lecz stan – tak śpiewa Nosowska w piosence Piersi ćwierć.
Później dopowiada, że jest bezdomna.
I tak sobie myślę, że spotykam w swoim życiu wiele bezdomnych ludzi. Sama nazwałabym się bezdomną jeszcze do pewnego czasu wstecz.
Wyobrażam sobie, że cząstka, o której wspomniałam, w pewnym momencie naszego życia nakazuje udać się na wyprawę do wnętrza siebie, by na podstawie tego, co tam znajdziemy, móc wskazać, co jest naszym domem, a co jedynie jest nim nazwane.
Dom to stan, w którym mamy głębokie poczucie przynależności. Potrzeba przynależności to coś więcej, niż powiedzenie, że człowiek to stadne zwierzę. Nie wystarczy żyć wśród ludzi. Nie wystarczy należeć do grupy. Gdyby tak było – nikt nie czułby się zagubiony, samotny oraz nie taki, jak trzeba, bo każdy z nas jest częścią większej społeczności. Dążenie człowieka do przynależności to coś więcej, niż potrzeba, by czasem z kimś pogadać, wypić soczek czy wyjść na spacer.
To nie o to chodzi.
Gdzieś tam głębiej, pod spodem, w którejś warstwie z kolei łakniemy poczucia ważności, zrozumienia, akceptacji i zapewnienia, że jesteśmy w porządku; że to, jacy jesteśmy, jest ludzkie, jest wyjątkowe i w tym samym stopniu zwyczajne.
Przynależność możemy poczuć w miejscach, które wywołują w nas wyjątkowo intensywne odczucia lub przy osobach, które są do nas podobne. Ale znów – to nie zasługa miejsc ani osób. To kontakt w zewnętrznym świecie z tym, co bliskie temu, co znajduje się w naszych sercach. Z czasem, gdy przebywamy w takim środowisku, zrzucamy z siebie kilogramy nieprawdy i stajemy się coraz bardziej sobą. Przestajemy myśleć, że coś jest z nami nie tak, bo otoczenie funkcjonuje w tej samej częstotliwości, co nasze serca.
Na czym więc polega trudność? Czemu tak łatwo przychodzi poddanie się, chylenie głowy i niewiara w to, że można być tam, gdzie nasz dom?
Odpowiedzią na te pytania jest zwątpienie w to, że warto.
Bowiem gdy coś jest cenne – pragniemy za tym podążać;
gdy coś jest ważne – zajmuje nasze myśli;
gdy coś jest wysoko w naszej hierarchii wartości – angażujemy w to swój czas.
Poznawanie siebie i tworzenie swojej przestrzeni musi być dla nas czymś cennym, ważnym i wartościowym, by móc kiedyś powiedzieć „jestem w domu„.
Droga do niego bywa daleka. Kręta. Nieoznakowana.
Możesz odczuwać zmęczenie, ból, wściekłość.
Ale wiesz, co powiesz na jej końcu?
„Kurwa, warto było.”
Z radością,
Aga