Przed Tobą drugi tekst z serii „Naucz się marzyć”.
Tutaj znajduje się link do poprzedniego wpisu.
Uczymy się marzyć, żeby nie siedzieć z rozłożonymi rękami i nie czekać na cud, jak ja na zdjęciu powyżej 😀
Jeśli nie wiesz o co chodzi, to zapraszam Cię na mojego Instagrama lub Facebooka – tam wrzuciłam filmik na temat całego przedsięwzięcia.
A jeśli wiesz o co chodzi, to mam nadzieję, że jesteś w procesie tworzenia swojej Mapy Marzeń (tutaj dowiesz się jak ją stworzyć).
A jeśli wiesz o co chodzi, a nie jesteś w procesie tworzenia swojej Mapy Marzeń, to wiedz, że gdzieś daleko stąd mała panda płacze z tego powodu.
Zachęcam, bo nic nie tracisz – w najgorszym przypadku nic się nie spełni.
Jeśli zaś się spełni – mała panda, ja i Ty będziemy szczęśliwe.
A o szczęście chodzi, prawda?
Z poprzedniego wpisu wiesz już jak dbać o tę część siebie, która potrafi marzyć, więc dziś chcę, byś nauczyła się zauważać swoje marzenia.
Sprawa może być nieco skomplikowana, bo:
– media społecznościowe codziennie zalewają Cię potokiem informacji
– reklamy wzbudzają w Tobie poczucie braku i wydaje Ci się, że chcesz tego, co oferują
– sądzisz, że marzenia mają tylko dzieci
– uważasz, że marzeniami można nazwać tylko duże wizje odnoszące się do całości życia
Jak w takiej sytuacji zachowują się marzenia?
Widząc niezainteresowaną Ciebie – odchodzą.
Czasem tylko przypominają o sobie w tych momentach, gdy czujesz pustkę i niezadowolenie bez powodu.
To ich cichy szept, który słyszysz, lecz nie wiesz, skąd pochodzi.
A pochodzi on z Twojego magicznego miejsca, o którym zapomniałaś.
MAŁE MARZENIA
Chciałabym skupić się teraz na wcześniej wspomnianym przekonaniu, że rzekomo marzenia to tylko te ogromne wizje i perspektywy, do których dążenie zajmuje cały nasz żywot.
Czy nie jest tak, że jak słyszysz słowo marzenie, to masz w głowie obraz willi z basenem; 5 dzieci; wieloletniej kariery; drewnianego domku za miastem; podróży dookoła świata; wymień dowolny inny, którego realizacja wymaga dużego nakładu czasu i wysiłku?
Czym w takim razie (jak nie marzeniem) jest spędzenie całego weekendu na czytaniu książki; kupno maszyny do pisania; nauka jazdy na rolkach; cotygodniowa gra w tenisa; przejażdżka motocyklem; spacer po górach; posiadanie swojego ulubionego kubka na kawę; upieczenie ciasteczek; fotografowanie zachodów słońca; wymień dowolne inne zajęcie, którego realizacja przyniesie Ci radość i poczucie spełnienia?
Z jakiegoś powodu uznajemy, że jeśli już coś robić, to z pierdolnięciem.
Po co biegać codziennie 15 minut, skoro to nie jest tak sexy jak godzinny trening do półmaratonu?
Po co robić spontaniczne zdjęcia telefonem, skoro to nie jest profesjonalne, bo nie masz lustrzanki?
Po co grać na gitarze wieczorami, skoro to nie jest coś, w czym jesteś najlepsza?
Ano po to, by pielęgnować w sobie poczucie szczęścia.
Oto dlaczego małe marzenia są najlepsze.
Są na tyle małe, by można je było urzeczywistnić bez długotrwałego planowania i wdrażania i na tyle duże, by utrzymywały w nas stały poziom satysfakcji.
Więc jeśli powstrzymują Cię takie potwory jak:
Pamiętaj wtedy, że najlepsze marzenia są małe.
Chodzi o to, by czerpać radość z życia nimi, z realizowania ich każdego dnia, z pielęgnowania w sobie poczucia spełnienia.
Twoje potwory w głowie mogą mieć dużo do powiedzenia, by wytrącić Cię z działania na podstawie małych marzeń.
Dlaczego?
Od mniej więcej dekady możemy obserwować jak idea rozwoju osobistego szerzy się wśród Polek i Polaków i sprawia, że chcemy więcej, bardziej, dłużej, dalej.
To dobrze, bo jak się stoi w miejscu, to się zaczyna cofać, bo świat nieustannie gdzieś zmierza.
Natomiast pojawiają się tutaj trzy szkopuły.
Jeden tkwi w tym, że nie odnosimy tego więcej, bardziej, dłużej, dalej do swoich pragnień, a do tego, co akurat jest w modzie, co mama radzi – pisałam o tym jakiś czas temu tutaj.
Drugi jest taki, że chcemy więcej, bardziej, dłużej, dalej, ale nie w odniesieniu do dnia wczorajszego, a w odniesieniu do innych osób (najczęściej ekspertów i mistrzów, co potęguje nasze niezadowolenie).
A trzeci leci tak, że czasem więcej znaczy mniej, czasem bardziej znaczy gorzej, czasem dłużej znaczy zbyt długo, a dalej za daleko.
I tutaj leży pogrzebany pies.
Od roku żyjemy w pandemii wiadomoczego, dzięki czemu spora część ludzi zorientowała się, że żyła w ciągłym biegu za królikiem, którego nigdy nie można dogonić.
Scenariusz wyglądał mniej więcej tak, że – ujmę to metaforycznie – wychodziłaś kilka godzin na szczyt góry, choć takie wyprawy nie wzbudzają Twojego entuzjazmu, a robiłaś to tylko po to, by wstawić zdjęcie na Instagrama i potem znów schodziłaś niezadowolona.
Liczył się efekt aprobaty, chęć zaimponowania, wzbudzenie podziwu.
Brakowało radości z bycia w drodze.
Dlaczego?
Bo nie lubiłaś tej drogi.
Lekarstwo?
Robienie czegoś, co sprawia Ci radość, a nie czegoś, czego efekty są 'godne podziwu’.
Kocham to zdanie i często na nie zerkam https://becejprevoz.com/zyrova/index.html , by nie zapominać, że najważniejsze jest to, że lubię coś robić, a nie to, że jestem w czymś dobra.
Jeśli wystarczająco długo będę robić to, co lubię – stanę się w tym dobra.
Mogę tutaj przytoczyć swój przykład pisania, bo świetnie odzwierciedla tę ideę.
Szczerze?
Jeszcze nie umiem pisać tak, jakbym chciała.
Czasem myślę sobie, że nie warto.
Często widzę, że inni robią to lepiej ode mnie.
Czy powstrzymuje mnie to przed działaniem?
Absolutnie nie.
Czy cieszy mnie każdy opublikowany tekst?
Absolutnie tak.
Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo.
Każdy z nich jest dowodem na to, że spełniam swoje małe marzenie o tym, by prowadzić bloga.
Pisanie nadaje moim dniom znaczenia.
Nie liczy się nic poza tym, że kocham to robić.
Liczy się tylko to, że kocham to robić.
Zacznij czerpać radość z tego, że coś robisz.
Nie z wyniku.
Nie z jakości.
Nie z efektu.
Sięgnij po małe marzenia, nie spychaj ich w kąt i spełniaj je każdego dnia.
To one dodają nam wiary, że te większe są w zasięgu naszych rąk.
Na koniec łap tekst, który napisałam jakiś czas temu [KLIK].
Jest o talencie, który w sobie nosisz, więc blisko klimatu marzeń. Przyjemnie się czyta, polecam, więcej niż 2/10, serio.
Ślę moc radości!
Agnieszka