Tytuł powinien brzmieć Kiedy kobieta się wypala?, ale wtedy nie byłoby śmiesznie.
Jest to tekst skonstruowany w ramach serii W barwach kobiecości (link do poprzedniego wpisu znajdziesz tutaj) i będę dziś pisać o tym, co zrobić, by czuć się kobieco, bo wbrew pozorom będąc kobietą nie codziennie odczuwa się ten fakt.
Co zatem czyni kobietę kobietą?
Czerwona sukienka, czerwone szpilki i czerwona szminka.
Kurtyna.
(Chociaż niektóre z Was mogą stwierdzić, że czerwień jest monotematyczna i w powyższej stylizacji pasowałby akcent innego koloru).
Mniejsza z tym.
MOJA DEFINICJA KOBIECOŚCI
Zaliczam się do tych osób, które siadają wieczorem i snują refleksje na różne tematy. Lubię ogólnie przyjęte normy i definicje pojęć odnosić do swojego wnętrza i weryfikować, czy pasują do tego, kim jestem.
Jeśli pasują – super; jeśli nie – tworzę własne.
Tak było w przypadku definicji kobiecości.
Pytania:
„czym jest dla mnie kobiecość?„;
„co to znaczy być kobietą?„;
„kiedy czuję się kobietą?”,
towarzyszą mi w trakcie pisania tej serii nieustannie.
Doszłam do wniosku, że – w myśl dualizmu tego świata – nie jestem w stanie określić, czym jest dla mnie pojęcie kobiecości, jeśli nie zestawię go z definicją męskości. Jedno nie istnieje bez drugiego.
Na tej podstawie zestawiłam ze sobą dwie grupy komponentów – jedna z nich jest charakterystyczna dla energii kobiecej, druga zaś dla energii męskiej. (Różne źródła podają różne cechy, mnie najbardziej odpowiadają te widoczne poniżej).
Oczywiście nie oznacza to, że kobiety mają (przykładowo) opierać swoje życie tylko na emocjach, a mężczyźni na myśleniu. Nie chodzi o wyzbycie się jakiegokolwiek z wymienionych elementów. Chodzi o obserwację siebie i wychwycenie, w których momentach Ty jako kobieta czujesz się bardziej kobieco, a w których mniej.
Podam przykład:
Miałam w swoim życiu kilka podejść do biegania. Co roku, gdy zaczynało być ciepło – rozpoczynałam swój sezon biegowy. Uwielbiałam to, ale nigdy jakoś szczególnie nie cierpiałam na nadmiar motywacji, by to robić. Moje podejście było godne podziwu, bo instalowałam przeróżne aplikacje, stawiałam sobie cele, konsultowałam się z trenerami, czytałam o prawidłowej technice, mierzyłam tempo, wykonywałam ćwiczenia oddechowe, robiłam przeróżne cuda na kiju, by moje bieganie było efektywne i jak najmniej kontuzjogenne.
Wszystko to był bullshit.
Traktowałam swoje ciało jak maszynę, która ma mi zapewnić określone wyniki, bym mogła być z niego zadowolona. Totalnie nie moja bajka. Totalnie męskie, techniczne i rywalizacyjne podejście, na które teraz mam alergię.
Od jakiegoś czasu moje nastawienie do aktywności fizycznej zmieniło się diametralnie i już nie obchodzi mnie mój dystans, nie biegam po to, by osiągnąć jakiś cel, zdjęłam z tego zajęcia wszelkie wytyczne i jak gdyby nigdy nic jestem w stanie wychodzić z domu z uśmiechem na twarzy.
Dlaczego?
Bo zaczęłam traktować ruch jako okazję do rozwijania swojej kobiecości. Czuję, jak podczas aktywności fizycznej kontaktuję się ze swoją intuicją. Mogę podczas biegania przyjrzeć się swoim emocjom. Często w trakcie treningu wpadam na pomysły na teksty i wiersze. Sam akt poruszania ciałem jest tylko tworzeniem przestrzeni na przeżycie czegoś głębszego.
Czy do tego potrzebuję jakiejś zjawiskowej motywacji?
Absolutnie nie.
Czy w ten sposób nie czynię żadnych postępów w treningach?
Absolutna nieprawda.
Czy takie podejście sprawia, że jestem radosna i aktywność fizyczna przynosi mi niesamowitą frajdę?
I to jak!
Takie przykłady można mnożyć i mnożyć – reguła jest jedynie taka, by realizować swoje zamiary z odpowiednią energią. Dodać więcej swobody, bo – jak opiszę to poniżej – kobieta, która nie czuje swobody, zaczyna się ukradkiem wymykać, by ją znaleźć.
KIEDY KOBIETA SIĘ PALI
Co się dzieje, gdy nieustannie funkcjonujemy z przestrzeni umysłu, strategii i myślenia?
Palimy się. Męczymy. Jesteśmy przeciążone. Jesteśmy wycieńczone.
Mówiąc poprawnie – wypalamy się.
I jedyne, czego wtedy pragniemy, to uciec.
Kiedy większość naszych dni polega na odhaczaniu listy zadań (zrobić zakupy, ugotować obiad, napisać tekst, wpisz dowolne); wymyślaniu strategii działania (w treningach, budowie domu, rozwijaniu swojej kariery, wpisz dowolne); czytaniu mądrych książek i innych zajęciach nastawionych na wynik – zaczyna w nas rosnąć pragnienie ucieczki.
Marzymy wtedy, by odciąć się od partnera, któremu przygotowujemy obiad.
Marzymy, by porzucić pracę na etacie i przestać gonić za podwyżką.
Marzymy, by wyjechać w daleką podróż i mieć wszystko w dupie.
I to nie dlatego, że partner jest do kitu, praca beznadziejna, a na wakacjach ostatni raz byłyśmy dekadę temu.
To dlatego, że kobieca energia nie lubi struktury.
Potrzebujemy struktury, ale gdy występuje ona w nadmiarze – szukamy z niej wyjścia.
Szukamy miejsca, w którym możemy pobyć same ze swoimi emocjami.
Szukamy zajęcia, które robimy tylko dla przyjemności.
Szukamy ludzi spoza kręgu bliskich nam osób.
Szukamy przestrzeni, w której można odpuścić.
Przestrzeni, w której można się poddać.
CHCEMY MÓC PRZESTAĆ BYĆ SILNE
Wydaje mi się, że powoli zaczynamy orientować się, że bycie kobietą niezależną nie jest takie fajne.
Przestajemy być dumne z tego, że obiad jest zawsze na czas; dzieci są grzeczne i czyste; potrafimy poradzić sobie same z każdym problemem; pniemy się po kolejnych szczeblach swojej kariery; mamy piękne mieszkania i wyglądamy nieziemsko przez całą dobę.
Spodnie zaczynają nam uwierać i szukamy dla siebie sukienki.
Po latach udowadniania wszystkim dookoła (ale przede wszystkim sobie), że jesteśmy równie ważne i silne – jesteśmy tym zmęczone. Mało tego – jesteśmy zdegustowane obrazem naszych mężczyzn, którzy wydają się być jacyś tacy mało męscy, bo nie wpadli w tryb wojownika, tak jak my.
DLATEGO ZLUZUJ MAJTY
By poczuć się kobieco.
Ubierz kieckę, idź na spacer, zrób dżem, kup kwiaty, pomasuj sobie stopy, zrób cokolwiek, co nie ma nic wspólnego z myśleniem i skutecznością – to po pierwsze.
Po drugie – spróbuj zmienić swoje podejście do codziennych obowiązków i znaleźć w nich coś, co pozwoli Ci czuć więcej swobody i radości.
Bo o radość chodzi, prawda?
Wysyłam dużo radochy!
Aga
Jesteś wspaniała.